Dziecko w lustrze - sierpień 2015
Spędzając
dwa tygodnie tegorocznych wakacji z rodziną nad naszym polskim morzem, jak
można było się spodziewać, pogoda przez pierwsze dni po przyjeździe nas nie
rozpieszczała. Po dwóch dniach lejącego - NIE padającego - LEJĄCEGO deszczu i
przemykania z zafoliowanym wózkiem od jednego straganu do drugiego, aby
schronić się choć na kilka minut przed strugami deszczu, a jednocześnie być już
o kolejny stragan bliżej ciepłego pokoju, znaliśmy już na pamięć kolejność tych
kolorowych i lekko kiczowatych stoisk.
Nie
mogąc się cieszyć plażowaniem próbowaliśmy znaleźć sobie pożyteczne zajęcie. Niestety
ani ja, ani mój mąż nie zabraliśmy na wczasy żadnej lektury, która umiliłaby
nam mający niebawem nadejść kilkugodzinny plażing. Choć nie miałam złudzeń, że
z 10-miesięcznym dzieckiem na plaży zdążę co najwyżej ukradkiem przejrzeć
stronę tytułową i wstęp książki. Mimo tego postanowiliśmy poszukać czegoś do
czytania. Miejscem docelowym naszego kolejnego deszczowego spaceru były sławne
nad morzem namioty z napisem: „książka za 1zł”.
Za 1zł co prawda ciężko było coś dostać nawet w takim namiocie, ale nie
ukrywam, że większość książek była w korzystnej cenie. Po kilku minutach
przeciskania się z wózkiem ciasnymi alejkami, lekko znudzona, nie wiedziałam już
na czym zawiesić wzrok. Nie miałam nadziei, że wśród pstrokatych książeczek dla
trzylatków, biografii, kryminałów i romansideł znajdę tę wymarzoną lekturę.
Jednak na dziale z poradnikami, na który ściągnął mnie mąż, chcąc mi
zaprezentować pewną książkę o diecie, znalazłam coś dla siebie. Rzucając
wzrokiem na leżące obok stosiki zauważyłam idealną dla mnie książkę - jedyną,
która mogła mnie w tym momencie zaciekawić.
Biografia czy romans byłyby jednymi z licznych, niewiele wnoszących w moje obecne „życie mamy” lekturami. Szkoda by mi było wgłębiać się w ich treść i zabierać sobie tym samym czas, który mogę spędzić na obserwowaniu kolejnych postępów mojej córeczki. Moja kilkumiesięczna kariera mamy nauczyła mnie już segregować zajęcia na te niezbędne do wykonania oraz te, które należy sobie odpuścić… A tu przeciwnie – pokładałam w tej publikacji duże nadzieje i liczyłam, że wzbogaci moją maminą wiedzę.
Biografia czy romans byłyby jednymi z licznych, niewiele wnoszących w moje obecne „życie mamy” lekturami. Szkoda by mi było wgłębiać się w ich treść i zabierać sobie tym samym czas, który mogę spędzić na obserwowaniu kolejnych postępów mojej córeczki. Moja kilkumiesięczna kariera mamy nauczyła mnie już segregować zajęcia na te niezbędne do wykonania oraz te, które należy sobie odpuścić… A tu przeciwnie – pokładałam w tej publikacji duże nadzieje i liczyłam, że wzbogaci moją maminą wiedzę.
Chodzi
o „Dziecko w lustrze”, której autorem
jest Charles Fernyhough. Tę ponad 300-stronicową książkę zakupiłam za całe
7,99zł, więc całkiem niezły interes jak przystało na nadmorskie książkowe
okazje. Ale najważniejsze jest przecież to, co za tak małą kwotę mogłam zyskać,
jaką wiedzę zdobędę doświadczając tej lektury… Podtytuł zapowiada, że autor za pośrednictwem
druku zaprezentuje nam „świat dziecka od narodzin do lat trzech”, a my, rodzice
– czytelnicy, dowiemy się, co myśli nasze dziecko, zanim jeszcze nauczy się
mówić. Tak więc już sama okładka, przedstawiająca małą dziewczynkę w białej
sukience przekazującą całusa swojej „drugiej ja” w odbiciu lustra, z tym
intrygującym tytułem zachęciła mnie do sięgnięcia po tę książkę. Autor,
mieszkający w Sydney, doktor psychologii rozwojowej, napisał ją na podstawie
własnych - trzyletnich obserwacji swojej córki Atheny, uzupełnionych o podstawy
wiedzy naukowej na temat rozwoju dziecka. Ponieważ zarówno jako ojca i jako
naukowca intrygował go temat pierwszych trzech lat w rozwoju dziecka, postanowił
zbadać i opisać ten okres. Za cel postawił tu sobie prześledzenie krok po kroku
narodzin świadomości.
A teraz chciałabym zachęcić zainteresowanych do wyszukania tego tytułu i wspomnienia razem z nim jakże cennego okresu pierwszych chwil z naszymi małymi skarbami. Do napisania tego postu skłonił mnie pewien fragment książki pana Charlesa, który przeniósł mnie te kilka miesięcy wstecz, jeszcze do szpitala, kiedy to kilka dni po narodzinach naszej córeczki mogłam razem z mężem obserwować tę piękną, marzącą półsnem maleńką istotkę, robiącą zupełnie nieświadomie śmieszne miny i grymasy. Rozczuliłam się i po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak dawno i niedawno to było, i jak wspaniałym doświadczeniem jest macierzyństwo. Jak powiedziała ostatnio moja znajoma, świeżo upieczona mama małego Mateuszka: „Bycie mamą to niesamowite doświadczenie! Nie zamieniłabym tego na inne życie!” Ja też bym nie zamieniła…
M.